sobota, 26 stycznia 2013

Stambuły

Im dłużej tu mieszkam, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie ma jednego Stambułu. Stambułów  jest wiele
 Miasto Stambuł zajmuje powierzchnię około 1600 kilometrów kwadratowych i dzieli się na 27 dystryktów. Największy z nich zamieszkuje, według ostatniego spisu, 700 tysięcy mieszkańców, jest to więc jakby oddzielne miasto. I, wierzcie mi, to bardzo mocno w Stambule widać, i nie mówię tu tylko o różnicach Europa-Azja. Po samej stronie europejskiej dystryktów jest 18, każdy z nich to zupełnie inny świat. I tak jest bogate Besiktas, gdzie można się polansować, spotkać gwiazdy muzyki i seriali, jest Taksim pełen klubów i Sultanahmet, gdzie królują turyści. Jest czarny Fatih, dzielnica irańska, gdzie wejście w szortach (dotyczy płci obu) spowodować może nieprzyjemne konsekwencje. Nie bywam po europejskiej stronie Stambułu. Zwiedziłam tam, co musiałam, ale na co dzień nie mam powodu, by się tam udać.
My mieszkamy bowiem po stronie azjatyckiej. Tu dystryktów jest 9, a spośród nich ja bywam na co dzień  w 5. I tak jest moje ulubione Kadikoy, łączące ze sobą wszystko co najlepsze z Europy i Azji, tam też uczęszczałam na pierwszy kurs tureckiego. Są Kartal, Maltepe i Tuzla, zwykłe dzielnice mieszkalne, gdzie dojeżdżam do pracy. Jest piękne, historyczne Uskudar, gdzie turystów jest mało, a gdzie można napić się najlepszej herbaty na świecie. I wreszcie jest Pendik, czyli my.
 Pendik zamieszkuje około 630 tysięcy ludzi i dzieli się na mniejsze dzielnice. Samo centrum Pendik jest miejscem ciut lanserskim, bo znajduje się tu przystań dla jachtów i cała Marina. Bywają tu więc elity, zwłaszcza, że ceny na wybrzeżu czasem powalają. Im dalej od wybrzeża tym normalniej. My mieszkamy w dzielnicy Gozdagi, co oznacza "oczy góry" lub też "oczy wzgórza". I rzeczywiście jest to teren górzysty, widoki piękne a chodzenie do sklepu uciążliwe. Gozdagi powstało, gdy Uniwersytet Medyczny Marmara postanowił wybudować tu szpital. Szpital powstał i zewsząd zaczeli zjeżdżać się ludzie, by na nim zarobić. Mieszkają tu więc głównie lekarze i studenci związani ze szpitalem Marmara i wszelkiego rodzaju sklepikarze, fryzjerzy (i co tam się tu jeszcze pootwierało) lub ludzie pracujący w centrum Pendik (bo tu jest narazie taniej). Gozdagi oprócz szpitala nie ma w sobie nic, żyjemy tu jak na wsi. I tak jak na wsi, żeby udać się do supermarketu, kina, butiku lub biblioteki trzeba pojechać gdzie indziej, najlepiej do centrum. Autobusy niestety jeżdżą stąd co 20-30 minut, dolmusz co 15. Jakie są plusy mieszkania w Gozdagi? Ludzie się znają, szybko orientują się, że ja jestem Yabanci, wspinają się na wyżyny swojego angielskiego, by tylko cokolwiek mi odpowiedzieć i cieszą się z każdego mojego nowego tureckiego słowa. Szybko nauczyli się jakie cig kofte lubię i że nie używam plastikowych reklamówek, w mini-markecie wiedzą, które oliwki kupuję i jakie sery mi smakują. Ale czy to znowu taki wielki plus? Ja lubię anonimowość dużych miast, lubię mieć przystanek pod nosem, nie mówiąc o metrze. Lubię mieć blisko do supermarketu. Więc o ile Stambuł na tak, o tyle Gozdagi zdecydowanie na nie. Ale na razie tak być musi.

tłumy w centrum


nocne życie w Pendik :D

a tu małże z ryżem, bardzo dobre!

pijalnie herbaty

stacja dolmuszy w Pendik. nie macie pojęcia, jak tam jest głośno :/


nie ma żywego ducha ( z włoskiego - nie ma ani psa), bo dzisiaj bazar był i Gozdagi opustaszało



takie mamy widoki, dziś niestety była mgła

a tu typowa mieszkanka Gozdagi

typowy domek w Gozdagi

Gozdagi

domy w Gozdagi


minaret meczetowy

a tu co prawda z kwietnia, ale widok na Pendik :)

centrum Pendikowej promenady
Wrzucam więc parę zdjęć, żebyście mieli jakiekolwiek wyobrażenie o tym, jak wygląda Pendik i Gozdagi. W przygotowaniu zdjęcia z mojego kochanego Kadikoy :)

środa, 23 stycznia 2013

Łowczyni


Po godzinie Erica postanowiła udać się do kuchni celem sprawdzenia jak idą przygotowania do obiadu. Przechodząc obok jadalni stwierdziła, że obiad trwa w najlepsze. Zdziwiona zajrzała do środka:
- Och Siostro Erico! Wybaczy Siostra, myśleliśmy, że śpicie...
- Ależ nic się nie stało – usiadła na krześle, które wskazał jej Tzok. Stół uginał się od jedzenia. Pieczone szynki, kurczaki, gęsi, krem z pomidorów z gruszką, specjalność Gharur, sałaty, śledzie smażone w maśle, na deser galaretki, kremy czekoladowe, ciasta. Nieźle sobie dogadzają, gdy Rektor nie patrzy, pomyślała. Przy stole siedziało około dwudziestu osób: Neil, namiestnik Rektora w Gharur i pozostali magistraci od zadań specjalnych: zielarze, wojownicy,  skarbnicy, strażnicy i inni. Maga pośród nich nie było, co nie bardzo ją zdziwiło, woleli oni raczej samotność, a nawet gdyby na co dzień jadał z nimi, to zniknął na wieść o przybyciu Siostry. Ach ta męska duma... No nic, i tak się znajdzie, jak zajdzie potrzeba.
Neil nie wyglądał najlepiej. Erica pamiętała go ze zjazdu na pamiatkę osiemsetnej rocznicy założenia Magistratu. Wysoki, dobrze zudowany, przystojny mężczyzna o śniadej cerze, ciemnych krótkich włosach i, o dziwo, jasnozielonych oczach. Teraz widocznie schudł i jakoś tak zapadł się w sobie. No tak, ostatnia z dziewcząt była jego krewną, na pewno bardzo to przeżył. Erica zjadła obiad, wymieniając uprzejmości z magistratami, Neil nie odezwał się ani słowem...

wtorek, 15 stycznia 2013

Urfa

Wróciłam z Urfy. Żyję... choć jest to zupełnie inny świat niż ten stambulski. Większość mieszkańców nosi swoje tradycyjne stroje, a tradycji jest wiele. I tak są Arabowie (mężczyźni noszący szaliki na głowach), ich kobiety noszą szale fioletowe wyszywane na złoto. Często mają też tatuaże na twarzach, ja z reguły widziałam gwiazdy. Są mocno tradycyjne Iranki, ubrane na czarno z hidżabem zapiętym tuż pod nosem tak, że  nie widać ust. I mniej tradycyjne Iranki z zasłoniętą tylko połową głowy, więc włosy są widoczne. Są burki, czadory, kwefy i zwykłe chusty. Bardzo kolorowo jest zwłaszcza na bazarze starego miasta. Jak na azjatyckich filmach tłok, hałas, dzieci biegające z zamówieniami, "usta" w poplamionych fartuchach, dziesiątki stołków pucybutów, stoiska na których dostać można wszystko i targujących się przy nich głośno Arabów, miodzio. Ale żyć bym tam nie chciała, bo poza centrum miasto wygląda trochę jak Warszawa -bloki, sklepy, galerie, banki... Stambuł ma duszę, w Urfie duszy nie dostrzegłam.
Jedyne czego nie można im odmówić to dobra kuchnia. Zdążylam spróbować pilavu z orzechami, nadziewanych wołowiną papryczek, manti, sernika, kebabu w kulkach z bakłażanem i innego kebabu w bułce (podobbno najlepszego w Urfie), którego lokalizacja odstraszała. Mała, niewyględna, brudna budka, na którą turysta nawet by nie spojrzał. Ale kebab obłędny.
Tu macie kilka zdjęć. Żałuję, że nie mogłam robić zdjęć tym wszystkim ludziom, bo to było najciekawsze. No ale nie wypadało :)


hotel czterogwiazdkowy w centrum w starych przerobionych arabskich domkach

a tu karmię ryby w Balikli Gol (Rybne jezioro). według legendy one uratowały Abrahama od śmierci w ogniu.

grota, w której ponoć na świat przyszedł Abraham, obok meczet

a to ryby w owym jeziorze, była ich cała masa tam, strasznie żarte :)


miejsce do ablucji

meczet w Urfie

a tu Urfa widziana z góry


tego pana znacie :)

restauracja urządzona w grocie nad miejscem narodzin Abrahama

bazar w centrum - przyprawy

a tu ten niewyględny kebab
a tak się go jadło - pełna klasa :)

wtorek, 8 stycznia 2013

śnieg

No to popadało dzisiaj. Zresztą sypie do tej pory, biało wszędzie, ślicznie. Stambuł natomiast  sparaliżowało. My się w Polsce śmiejemy, że zima zaskoczyła drogowców. Tu ich zaskoczyła, walnęła z kija w głowę i leżą na łopatkach.
Najpierw rano koleżanka wysłała mi sms-a, żebym się przypadkiem do szkoły nie wybierała, bo autobusy się spóźniają, nawet o godzinę, więc nikt na pewno nie dojedzie, szkoda mojego czasu. No to do szkoły się nie wybrałam, jednak miałam umówione spotkanie z Iriną, na które wybrać się musiałam. Autobus spóźnił się 15 minut (to wyczyn, bo my mieszkamy może z 10 minut od stacji wyjazdowej). Następnie trasa, którą normalnie przejeżdża w 10 minut, teraz zajęła mu 40. Trzypasmowa droga całkowicie zakorkowana, silniki siadają, ludziom samochody stają na środku drogi, z zegarkiem w ręku co minutę przejeżdża na sygnale a to karetka, a to policja, a to inne cuda. Śnieg sypie, ludzi w autobusie pełno, więc po tych 40 minutach wreszcie przesiadłam się do metra.
Wkurza mnie to. Wkurza mnie, bo ciągle ta sama sytuacja (świadkiem byłam rok temu i raz już w tym roku, resztę wiem ze słyszenia). Co roku przychodzi moment, kiedy w Stambule pada centymetr śniegu i miasto staje. No ja rozumiem, że Stambuł duży, że tłok. Ale nie było aż tak zimno, nie było aż tyle śniegu, więc wkurza mnie to.

I tu refleksja, byśmy się na polskich drogowców nie wściekali. U nas zimniej bywa, mróz czasem, więcej śniegu... A chłopaki (z reguły) dają radę :)

A to palma z ogródka pod oknem :D

sobota, 5 stycznia 2013

Łowczyni


Po konsultacjach z kim trzeba nie kontynuuję ostatniego wpisu o Łowczyni, żeby nie zaczynać od jej ostatniego zadania, piszę więc nowe opowiadanie o czymś innym, mam nadzieję, że równie ciekawe. Zapraszam do lektury i do komentowania.


Przekraczając bramy Gharur Erica poczuła, jak gdyby znalazła się w zupełnie innym świecie. Kilkaset lat wstecz miasto zostało założone przez krasnoludzkiego króla, Oina Sprawiedliwego, jako odpowiednik ichniejszego Bhorur. Miasto portowe, niewiele miało wspólnego z Sahil czy Kuor, o stolicy, Grimie, nie wspominając. Bogactwo Gharur widać było w każdym jego calu. Marmurowe chodniki, strzeliste wieże kościołów, witraże w prawie każdym oknie, portowe sklepiki z pozłacanymi klamkami. Siedziba magistratu znajdowała się w samym centrum miasta, obok pomnika Oina ściskającego dłoń ówczesnego Magistra, Atalla XV. Był to olbrzymi budynek z białego marmuru z wysokimi srebrnymi oknami i jeszcze wyższymi drzwiami. Na placu Erica zeskoczyła z konia oddając go w ręce piętnastoletniego może chłopca stajennego, który nadbiegł natychmiast nie wiadomo skąd.
- Wwwitajcie Siostro – wyjąkał – cz-cz-czczekają na Was...
- Dziękuję.
Erica wspięła się po schodach i nim zdążyła zastukać, drzwi same się otworzyły. Pojawił się w nich niewysoki starszy mężczyzna z białą bródką.
-Siostra Erica? –bardziej oświadczył niż zapytał
-Witajcie bracie...
- Mów mi Tzok. Imię krasnoludzkie, tak- dodał widząc zdziwioną minę Erici – bo ja półkrwi jestem Siostro. Matka słabość miała do krępych, niskich, rudobrodych. Dobrze się stało jednak, trafiła na porządnego wojownika, może Siostra słyszała o Taroku...
- Coś mi się obiło o uszy – Erica uśmiechnęła się... O Taroku rozpisywały się wszystkie chyba podręczniki do historii. Znakomity wojownik, bohater krasnoludzki, nie wiedziała, że miał słabość do kobiet z Gharur.
-Ano tatko coś mi tam we krwi zostawił, to i ja wojownikiem zostałem.
-Zaraz, zaraz... Tzok? Ten Tzok, który pod wolną wieżą prowadził wojska ludzi w ostatniej wojnie z krwiopijcami? - zacytowała inny z kolei podręcznik.
-Ten sam – Tzok uśmiechnął się od ucha do ucha- dawno to było. Całe szczęście, że się pijawki zamknęły w tej swojej Rosti, bo jak Siostra widzi, dziś by już sił nie starczyło. Zmęczona Siostra?
- Nie tak bardzo. Po drodze zatrzymałam się w Veri, odpoczęłam. Gotowam do pracy.
- O to się Neil ucieszy, bo sprawa jest niecierpiąca zwłoki. Siostra wie, żeby to o chłopki chodziło, to by i może jakoś przeszło bokiem... Albo krasnoludzice... Ale to zdrowe, piękne, mądre szlachcianki, same nie poszły. Rektor nie wspomniał, że ta ostatnia, to była Neila kuzynka?
- No masz, nic nie powiedział...
-Ano, znikają, znikają jak kamień w wodę. Wieczorem w łóżku służąca dobranoc mówi, a rano nikogo. I koszula nocna pod kołdrą leży i odcisk na poduszce, jakby wyparowały biedaczki.- zmarszczył czoło- No nic, teraz jeszcze trwa narada, dziś u nas Dzień Zleceń, Siostra poczeka, za godzinę obiad.
- Ależ oczywiście.
Poprowadził Ericę długim krętym korytarzem pełnym portretów Magistrów i ich miejskich przedstawicieli, wspięli się po marmurowych schodach.
-To nasze dormitorium. Siostry komnata drugie drzwi po prawo. Ja uciekam do kuchni. – uśmiechnął się, odwrócił na pięcie i z zadziwiającą zręcznością zbiegł z powrotem po schodach. Erica nacisnęła na klamkę. Komnata była niewielka, ale urządzona z gustem. Pośrodku łoże ze świeżo pachnącą, błękitną pościelą, w rogu biurko, krzesło, lampa oliwna, po drugiej stronie szafa, obok drzwi do niewielkiego pomieszczenia z balią i półeczką na ręczniki i olejki do kąpieli. Niewiele myśląc wyciągnęła dłoń i krótkim zaklęciem napełniła balię ciepłą wodą. O tak, tego jej teraz było trzeba...


piątek, 4 stycznia 2013

home sweet home

Wrocilam do domu juz kilka dni temu, ale troche potrwalo zanim wrocilam do siebie... Moze szybko sie przyzwyczajam, ale tesknilam za domem przez te dwa tygodnie. Chyba w koncu znalazlam swoje miejsce na ziemii. Tu mam swoje ksiazki i ulubiona herbate z imbirem. Tu mam ciğ köfte i poduszke z biedronka i w ogole prawie wszystko tu jest... W czwartek jade do Urfy, tam podobno ladnie, to zdjecia porobie i wstawie. Przy okazji rowniez zdradzam, ze jednym z moich postanowien na rok 2013 jest dokonczyc Lowczynie, nadac jej ksztalt i sens jakis. Jest to tez rok, w ktorym wreszcie zobacze Irlandie :)

Przegladalam bilety do Polski na kwiecien i nie wiem czy to jest dobry pomysl, zebym przyjezdzala... Bilety sa drogie juz teraz, a co dopiero za dwa miesiace. Autokar do Grecji 150 TL. No pomysle :)