czwartek, 13 grudnia 2012
12.12.12
Troche przykro, ze jedynym czlonkiem rodziny, ktory zlozyl mi zyczenia byla ta, ktora 24 lata temu wydala mnie na swiat, ale samotna nie bylam jak widac. To wynik braku facebookowego przypominacza czy mojej nieobecnosci? Niewazne... Kocham Cie Mamo! :) widzimy sie w niedziele....
p.s. mala aktualizacja - sms z zyczeniam od Taty wyslany nie doszedl... od kogo jeszcze? ;)
no i Hana kartke wyslala na maila... nosz kurwa czy ja na takim zadupiu mieszkam, ze do mnie nic nie dochodzi? inny internet mam?
niedziela, 9 grudnia 2012
one week
Za równiutko tydzień będę w Polsce i już się nie mogę doczekać. Zrobiłam sobie listę rzeczy, które muszę zakupić koniecznie. Między innymi ze 3 kilo kapusty kiszonej, ser żółty, kiełbasę drobiową na grilla (zamówienie Edhema), sagę, krówki, kosmetyki (bo tutaj są 2-3 rzy droższe)... Odliczam dni, co raz to dorzucam coś do torby i dopisuję do listy. Mam pytanie- czy ktoś ma jakieś specjalne zamówienia z Turcji? Coś, co mi się jeszcze do torby zmieści mogę zabrać.
W związku z tym, że nie mam ostatnio czasu na pisanie ani wierszy ani Łowczyni ani niczego innego, bo codziennie mam zajęcia, dzisiejszy post będzie o czymś innym. Mianowicie o stereotypach. Wiele osób w Polsce dowiadując się, że mam faceta Turka, ma tę samą dziwaczną minę niedowierzania ze współczuciem. No bo przecież dzieci mi porwie, będzie mnie bił i zdradzał, paszport zabierze, zamknie w piwnicy, przywiąże do kaloryfera i będzie karmił kebabami. I wcale nie żartuję, bo powyższe zdanie usłyszałam naprawdę. I nie od osoby prostej, ciemnej, niewykształconej, starej i ze wsi. Od dziewczyny kilka lat starszej ode mnie, z dyplomem magistra stosunków (o ironio!) międzynarodowych, wydawać by się mogło inteligentnej, otwartej osoby. Otóż nie. Mam to szczęście, że spośród członków mojej rodziny i najbliższych przyjaciół nigdy złego słowa nie usłyszałam. Ale spoza tej grupy to już są historie kosmiczne.
I ja już nie mam siły odpowiadać, że prawo tureckie obecnie nie pozwala mężczyźnie dzieci zabrać, że ze zdradą nawet jakby chciał, to nie jest tak łatwo, bo Turczynki są religijne i nie da rady, że niech i mi paszport zabiera, ja mam konsulat w Stambule i w 24 godziny jestem z powrotem w kraju, że w Turcji nie buduje się piwnic i że mają kaloryfery tak zbudowane, że choćby chciał, to nie ma jak przywiązać. A kebaby mi smakują, więc nie ma problemu.
Nie będę więc Turków bronić, bo historia, którą opowiem, obroni ich sama.
Na moim kursie tureckiego miałyśmy taką dziewczynę, nazwijmy ją Basia, z Gruzji. Lat dwadzieścia osiem, bardzo słabo po angielsku mówi, po turecku wcale, więc wiele o niej nie wiedziałyśmy, tyle co nam tam od czasu do czasu była w stanie wydukać. Basia była stomatologiem w Gruzji, gdy poznała swojego Turka w czerwcu na kongresie stomatologicznym. Turek Basi ma lat 50 (czyli 22 lata więcej niż Basia). Turek Basi jest bardzo, ale to bardzo zamożny, ponieważ dysponuje swoją własną kliniką stomatologiczną w centrum Stambułu, a że stomatologia w Turcji tylko prywatnie i drogo, to możecie sobie wyobrazić zamożność Turka Basi. Poznali się na rzeczonym kongresie, który trwał dwa dni i się ponoć zakochali.Cały czerwiec dyskutowali na skypie, z pomocą google translator, bo, jak już powiedziałam, Basia po angielsku bardzo słabo. Dyskutowali przez miesiąc, żeby się lepiej poznać, po czym Basi Turek wpadł na trzy dni do Gruzji, żeby się Basi oświadczyć. Basia oświadczyny przyjęła bardzo chętnie i po kolejnym miesiącu była już w Turcji, poślubiona Turkowi. Zamieszkała w jego wielkim domu z pokojówką i jego dwójką dzieci. Swoje dzieci (których Basia ma dwójkę, bliźniaki ośmioletnie, Basia nie pamięta, kto jest ojcem) zostawiła w Gruzji z mamą, bo Basi Turek powiedział, że jemu jej dzieci niepotrzebne, on ma swoje. I tak sobie Basia mieszkała w Stambule przez dwa miesiące chodząc z nami na kurs. Basia po turecku nie mówiła, ani właściwie w żadnym innym języku prócz gruzińskiego, więc sama z domu nie wychodziła, zawsze z pokojówką, która dźwigała za nią torby z zakupami, które Basia robiła nałogowo. Co dzień nowe buty, torebka, sukienki, spodnie, bluzki, no wszystkiego pełno. Na tydzień Basia pojechała w październiku odwiedzić dzieci i matkę i po powrocie dowiedziała się, że to był ostatni raz, bo Turek Basi nie życzył sobie, żeby Basia obce (czyt. nie jego) dzieci odwiedzała. I to Basi jeszcze nie przestraszyło. Dopiero jak ją w upojeniu alkoholowym (ach, bo ja zapomniałam wspomnieć, że się Basia zorientowała, że Turek Basi chleje co dzień) trzepnął porządnie w ten pusty łeb, to się Basia spakowała (ach te wszystkie nowe ciuszki) i wróciła do Gruzji. I w tej Gruzji Basia zrobiła test, bo jakoś ją tak mdliło i się okazało, że pozytywny. To było w listopadzie. W tej chwili Basia jest już po aborcji, nadal w Gruzji, planuje przyjechać i złożyć papiery rozwodowe. I będzie Basia tabula rasa (no może oprócz tych nieszczęsnych bliźniąt) szukała, tym razem może jakiegoś szejka z Kuwejtu? Rach ciach, pięć dni i Basia siedzi na ropie.
Podsumujmy - 5 dni w sumie kolesia znała 22 lata starszego, zaręczyła się i ślub wzięła, nie będąc się w stanie z nim nawet porozumieć, nie wiedząc o Turcji i języku absolutnie nic. Pozwoliła mu sobą rządzić, krzywdząc swoje dzieci. Na końcu jeszcze jedno usunęła i po 5 miesiącach będzie Basia rozwódką.
To ja się pytam, Turcy są źli czy Basia pierdolnięta? (dzieci nie czytają, to mi wolno)
W związku z tym, że nie mam ostatnio czasu na pisanie ani wierszy ani Łowczyni ani niczego innego, bo codziennie mam zajęcia, dzisiejszy post będzie o czymś innym. Mianowicie o stereotypach. Wiele osób w Polsce dowiadując się, że mam faceta Turka, ma tę samą dziwaczną minę niedowierzania ze współczuciem. No bo przecież dzieci mi porwie, będzie mnie bił i zdradzał, paszport zabierze, zamknie w piwnicy, przywiąże do kaloryfera i będzie karmił kebabami. I wcale nie żartuję, bo powyższe zdanie usłyszałam naprawdę. I nie od osoby prostej, ciemnej, niewykształconej, starej i ze wsi. Od dziewczyny kilka lat starszej ode mnie, z dyplomem magistra stosunków (o ironio!) międzynarodowych, wydawać by się mogło inteligentnej, otwartej osoby. Otóż nie. Mam to szczęście, że spośród członków mojej rodziny i najbliższych przyjaciół nigdy złego słowa nie usłyszałam. Ale spoza tej grupy to już są historie kosmiczne.
I ja już nie mam siły odpowiadać, że prawo tureckie obecnie nie pozwala mężczyźnie dzieci zabrać, że ze zdradą nawet jakby chciał, to nie jest tak łatwo, bo Turczynki są religijne i nie da rady, że niech i mi paszport zabiera, ja mam konsulat w Stambule i w 24 godziny jestem z powrotem w kraju, że w Turcji nie buduje się piwnic i że mają kaloryfery tak zbudowane, że choćby chciał, to nie ma jak przywiązać. A kebaby mi smakują, więc nie ma problemu.
Nie będę więc Turków bronić, bo historia, którą opowiem, obroni ich sama.
Na moim kursie tureckiego miałyśmy taką dziewczynę, nazwijmy ją Basia, z Gruzji. Lat dwadzieścia osiem, bardzo słabo po angielsku mówi, po turecku wcale, więc wiele o niej nie wiedziałyśmy, tyle co nam tam od czasu do czasu była w stanie wydukać. Basia była stomatologiem w Gruzji, gdy poznała swojego Turka w czerwcu na kongresie stomatologicznym. Turek Basi ma lat 50 (czyli 22 lata więcej niż Basia). Turek Basi jest bardzo, ale to bardzo zamożny, ponieważ dysponuje swoją własną kliniką stomatologiczną w centrum Stambułu, a że stomatologia w Turcji tylko prywatnie i drogo, to możecie sobie wyobrazić zamożność Turka Basi. Poznali się na rzeczonym kongresie, który trwał dwa dni i się ponoć zakochali.Cały czerwiec dyskutowali na skypie, z pomocą google translator, bo, jak już powiedziałam, Basia po angielsku bardzo słabo. Dyskutowali przez miesiąc, żeby się lepiej poznać, po czym Basi Turek wpadł na trzy dni do Gruzji, żeby się Basi oświadczyć. Basia oświadczyny przyjęła bardzo chętnie i po kolejnym miesiącu była już w Turcji, poślubiona Turkowi. Zamieszkała w jego wielkim domu z pokojówką i jego dwójką dzieci. Swoje dzieci (których Basia ma dwójkę, bliźniaki ośmioletnie, Basia nie pamięta, kto jest ojcem) zostawiła w Gruzji z mamą, bo Basi Turek powiedział, że jemu jej dzieci niepotrzebne, on ma swoje. I tak sobie Basia mieszkała w Stambule przez dwa miesiące chodząc z nami na kurs. Basia po turecku nie mówiła, ani właściwie w żadnym innym języku prócz gruzińskiego, więc sama z domu nie wychodziła, zawsze z pokojówką, która dźwigała za nią torby z zakupami, które Basia robiła nałogowo. Co dzień nowe buty, torebka, sukienki, spodnie, bluzki, no wszystkiego pełno. Na tydzień Basia pojechała w październiku odwiedzić dzieci i matkę i po powrocie dowiedziała się, że to był ostatni raz, bo Turek Basi nie życzył sobie, żeby Basia obce (czyt. nie jego) dzieci odwiedzała. I to Basi jeszcze nie przestraszyło. Dopiero jak ją w upojeniu alkoholowym (ach, bo ja zapomniałam wspomnieć, że się Basia zorientowała, że Turek Basi chleje co dzień) trzepnął porządnie w ten pusty łeb, to się Basia spakowała (ach te wszystkie nowe ciuszki) i wróciła do Gruzji. I w tej Gruzji Basia zrobiła test, bo jakoś ją tak mdliło i się okazało, że pozytywny. To było w listopadzie. W tej chwili Basia jest już po aborcji, nadal w Gruzji, planuje przyjechać i złożyć papiery rozwodowe. I będzie Basia tabula rasa (no może oprócz tych nieszczęsnych bliźniąt) szukała, tym razem może jakiegoś szejka z Kuwejtu? Rach ciach, pięć dni i Basia siedzi na ropie.
Podsumujmy - 5 dni w sumie kolesia znała 22 lata starszego, zaręczyła się i ślub wzięła, nie będąc się w stanie z nim nawet porozumieć, nie wiedząc o Turcji i języku absolutnie nic. Pozwoliła mu sobą rządzić, krzywdząc swoje dzieci. Na końcu jeszcze jedno usunęła i po 5 miesiącach będzie Basia rozwódką.
To ja się pytam, Turcy są źli czy Basia pierdolnięta? (dzieci nie czytają, to mi wolno)
piątek, 7 grudnia 2012
Łowczyni ciąg dalszy
Erica usiadła na łóżku w swej komnacie i bez nadziei spojrzała na kufer do połowy wypełniony ubraniami. ‘Żyjemy w świecie wielu ras rozumnych,pomyślała, leśne elfy, skrzaty,
gobliny zaliczają się do tych niegroźnych. Z krasnoludami i mrocznymi elfami
też da się jakoś dogadać. Wampiry i lisze, choć rozumne, najlepiej omijać z
daleka, od wielu lat nie atakują ludzi, mają do nas szacunek, jako do rasy
panującej,ale nigdy nic nie wiadomo. Przedstawicieli ras bezrozumnych, czyli
tych do walki z którymi byłam szkolona wraz z pozostałymi Siostrami w
przesławnej Akademii, także się nie obawiam. Wilkołaki, strzygi, rusałki i inne
potworki... wszystko to znam, na każdego mam sposób. Ale ta którą odnaleźć mam
teraz...wyszkolona w magii teoretycznej i praktycznej, szkolona w walce,
doświadczona, przez pięć lat mieszkała ze mną w dormitorium drzwi w drzwi. Trzynasta
siostra, szalona, wyklęta, pchana żądzą zemsty...' Jeszcze raz
zerknęła na kufer. ‘Co powinnam zabrać pakując się na śmierć?’
Króciutki fragment, bo i nie bardzo mam czas pisać, ale pomysły zapisuję... Myślę, że powinnam raczej spisać opowiadania o niej i jej pracy. Niekoniecznie ostatnie zadanie, hm? Czekam na opinie, jak to wygląda. Czy to Was w ogóle ciekawi?
Od kilku dni wprowadzam się w świąteczny nastrój, o co w Stambule ciężko, bo raz, że śniegu brak, a dwa, że nikt (albo prawie nikt) tu świąt nie obchodzi, więc nie ma ozdób, choinek, lampek. Nie ma niczego :) Ale Mikołaj wczoraj był bardzo hojny, skarpety wypchał prawdziwie od serca, że chyba do przyszłych świąt tego wszystkiego nie zjemy.
Króciutki fragment, bo i nie bardzo mam czas pisać, ale pomysły zapisuję... Myślę, że powinnam raczej spisać opowiadania o niej i jej pracy. Niekoniecznie ostatnie zadanie, hm? Czekam na opinie, jak to wygląda. Czy to Was w ogóle ciekawi?
Od kilku dni wprowadzam się w świąteczny nastrój, o co w Stambule ciężko, bo raz, że śniegu brak, a dwa, że nikt (albo prawie nikt) tu świąt nie obchodzi, więc nie ma ozdób, choinek, lampek. Nie ma niczego :) Ale Mikołaj wczoraj był bardzo hojny, skarpety wypchał prawdziwie od serca, że chyba do przyszłych świąt tego wszystkiego nie zjemy.
poniedziałek, 3 grudnia 2012
Łowczyni - nazwa robocza :)
Jakis czas temu takie cos mi sie urodzilo .) co myslicie?
Erica obudziła się
tego poranka zbyt wcześnie. Uznała jednak, że nie ma sensu dłużej wylegiwać się
w łóżku tym bardziej, że był to czwartek – dzień Zleceń. Ciekawiło ją jakie tym
razem zadanie wyznaczy jej Magistrat, ostatnio bowiem wykazała się polotem w
zadaniu z Lupertem - wilkołakiem, z którym inne Siostry nie mogły sobie
poradzić przez dobre pół roku. Rektor z pewnością zapamiętał jej dokonania i
tym razem dostanie coś naprawdę poważnego. Nie myliła się. Na zgromadzeniu
pojawiły się wszystkie jak zwykle w samo południe.
- Witajcie Siostry –
rzekł Rektor wchodząc do Sali Zgromadzeń. Był to człowiek średniego wieku, nie
można mu było jednak odmówić urody – wysoki, szczupły z lekko szpakowatymi
włosami i przenikliwymi oczyma koloru pochmurnego nieba. Erica wiedziała, że
niektóre z Sióstr wzdychają co noc na myśl o Rektorze grzejącym posłanie i jego
majątku grzejącym kieszenie. A przecież same zarabiały niemało.
- Czeka na was kilka
zadań. Siostra Aurora i Siostra Tamara – obie podbiegły do niego z uśmiechami
na ustach. Zaczęli coś szeptać między sobą po czym Rektor skinął na kolejną –
Siostrę Mefalę, która w podskokach znalazła się tuż przy nich.
Zawsze robił z tego tajemnicę. Żył
nadzieją, że Siostry nie zdradzały swych zadań. Nie znał kobiecej ambicji i
zawiści, nigdy bowiem nie zdołał się ożenić, może właśnie dlatego. Trochę
potrwało zanim obdzielił zadaniami jedenaście sióstr – Ericę jak zwykle zostawił na koniec. Gdy
już zostali sami, podeszła do niego spokojnie.
- Jakie jest moje zadanie Rektorze?–
uśmiechnęła się szczerze. Zawsze lubiła tego człowieka, był sprawiedliwy,
doceniał sukcesy i karał porażki, a tych Erica miała niewiele.
- Wystawiam cię na próbę Erico.
Magistrat pragnie uznać twe zasługi, nim to się stanie chcę jednak, byś
wykonała jeszcze jedno, najważniejsze w twej karierze zlecenie. - spojrzał w
okno udając, że coś przykuło jego uwagę, wyglądał na spiętego, a to z kolei
sprawiło, że i Erica zaczęła się niepokoić – Znasz miasteczko Little Witten?
- Owszem Rektorze – po
co pytał skoro wiedział – wychowałam się niedaleko, w Vistarin.
- Straż Magistratu
doniosła, że ostatnio źle się tam dzieje.
- Co konkretnie? -
spytała starając się ukryć zaciekawienie
- Tego właśnie
chciałbym się dowiedzieć. Raporty straży są niepokojące, mówią o jakiejś
chorobie, sińce pojawiające się bez przyczyny, krwotoki.
- Z całym szacunkiem
Rektorze, czyż nie tym zajmują się medycy Magistratu?
- Problem w tym, że
choroba ta spotyka tylko mężczyzn, młodych. Choruje połowa strażników, budowa
miejskiej siedziby Magistratu stoi w miejscu, bo robotnicy nie są w stanie
pracować, medycy rozkładają ręce. To nie jest żadna ze znanych im chorób Erico,
przypomina natomiast...
- Widmową Zemstę... -
dokończyła Erica – więc to prawda?
- Niestety. Obawiam
się, że musisz ją odnaleźć...
piątek, 30 listopada 2012
praca
Szukanie pracy w Stambule do łatwych nie należy. W porównaniu z resztą Turcji, bo w porównaniu z Polską to bułka z masłem. W jakiś nadmorskich miejscowościach, w Alanyi, Marmaris czy Bodrum praca w sezonie jest zawsze. Poza sezonem też coś tam jest. W Stambule mieszka dziś 19 milionów ludzi. Dodając turystów można śmiało powiedzieć, że w Stambule na co dzień przebywa powyżej 20 milionów ludzi. To widać i słychać, wierzcie mi. I połowa z nich chce tu pracować. Mało tego pracują tu też dzieci, przed szkołą, czy po szkole kelnerują i donoszą cig kofte. Zjeżdża się także cała masa szukających szczęścia w wielkim mieście mieszkańców wsi. I oni też chcą pracy.
W tych warunkach yabanci (obcokrajowiec) ma naprawdę minimalne szanse na znalezienie czegokolwiek. Zwłaszcza, że większość nie włada tureckim, a dla tych którzy władają pojawia się problem nacjonalizmu. Turcy wolą zatrudniać Turków. W większości yabanci nie mają pozwolenia na pracę, a pracodawcy zwyczajnie nie chce się takiego pozwolenia załatwiać, bo dla niego to strata czasu i pieniędzy. Zrozumiałym jest więc, że woli zatrudnić Turka, któremu nic załatwiać nie musi.
Tak jest jeśli chodzi o większość stanowisk. Ja mam to szczęście, że jestem lingwistką i w moim przypadku nieznajomość, czy też nie-perfekcyjna znajomość tureckiego jest atutem. Dlaczego? Ano Turcy wierzą, nie bez przyczyny, że nauczyciel, dajmy na to, angielskiego, który mówi tylko i wyłącznie po angielsku jest nauczycielem lepszym, bo zmusza ucznia do mówienia. I tak jest w istocie.
Po co to piszę?
Chciałam się pochwalić, że dostałam pracę :) Pan w środę zadzwonił, dziś miałam rozmowę, w poniedziałek zaczynam. Cena za godzinę angielskiego zadziwiająco wysoka, materiały wszystkie do ręki dostałam, w zasadzie nic nie muszę przygotowywać. 3 razy w tygodniu po 2 godziny, plus moje 2 godziny włoskiego i mogę nic więcej nie robić :) Póki co...
W tych warunkach yabanci (obcokrajowiec) ma naprawdę minimalne szanse na znalezienie czegokolwiek. Zwłaszcza, że większość nie włada tureckim, a dla tych którzy władają pojawia się problem nacjonalizmu. Turcy wolą zatrudniać Turków. W większości yabanci nie mają pozwolenia na pracę, a pracodawcy zwyczajnie nie chce się takiego pozwolenia załatwiać, bo dla niego to strata czasu i pieniędzy. Zrozumiałym jest więc, że woli zatrudnić Turka, któremu nic załatwiać nie musi.
Tak jest jeśli chodzi o większość stanowisk. Ja mam to szczęście, że jestem lingwistką i w moim przypadku nieznajomość, czy też nie-perfekcyjna znajomość tureckiego jest atutem. Dlaczego? Ano Turcy wierzą, nie bez przyczyny, że nauczyciel, dajmy na to, angielskiego, który mówi tylko i wyłącznie po angielsku jest nauczycielem lepszym, bo zmusza ucznia do mówienia. I tak jest w istocie.
Po co to piszę?
Chciałam się pochwalić, że dostałam pracę :) Pan w środę zadzwonił, dziś miałam rozmowę, w poniedziałek zaczynam. Cena za godzinę angielskiego zadziwiająco wysoka, materiały wszystkie do ręki dostałam, w zasadzie nic nie muszę przygotowywać. 3 razy w tygodniu po 2 godziny, plus moje 2 godziny włoskiego i mogę nic więcej nie robić :) Póki co...
wtorek, 27 listopada 2012
Stambuł – zmysły (felieton)
Egzamin wczorajszy zdalam. Odhaczam wiec kolejny jezyk z listy. Nastepny w kolejnosci, jeden z najpiekniejszych jezykow, irlandzki. Dzis wrzucam felieton, dla tych, co czytali gwoli przypomnienia, dla tych, co nie czytali, niech czytaja :)
Lubię podróżować.
Ba! kto nie lubi...? Jednym z odkryć z
podróży jest moja „teoria” zapachu miasta. Według mnie, bowiem, każde miasto ma
swój, wyjątkowy zapach. I tak moje rodzinne miasto, Płock, pachnie dymem, Rzym
ma świeży zapach arbuza i wody mineralnej, Lwów mokrego cementu, Londyn pachnie
gumą, którą wyłożone są podłogi metra... Pierwsze co poczułam lądując na
lotnisku w Stambule to jedzenie. Tak, Stambuł pachnie jedzeniem... Pachnie
simitem z sezamem, mokrymi hamburgerami, małżami z ryżem, smażonymi jelitkami,
świeżą rybą i mocno przyprawionym mięsem. I ten festiwal zapachów był
najpiękniejszym, jaki w życiu poczułam.
Potem miało być tylko lepiej...
Turcy
są pomocni. Nie znają języków, ale są w tej swojej nieznajomości tak uroczy, że
wszystko z miejsca im się wybacza. Pamiętam taką sytuację, kiedy uparłam się,
że sama pójdę do sklepu i zrobię zakupy. I zgubiłam się oczywiście... Nie miało
znaczenia, że nie władam tureckim, a mężczyzna, którego chciałam zapytać o
drogę nie miał z pewnością pojęcia w jakim języku mówię J Pokazałam mu adres zapisany na kawałku papieru, a on złapał mnie za
rękę i doprowadził pod same drzwi, machając ręką na moje podziękowania. Jak
gdyby nic... Bo to przecież naturalne.
Prawdopodobnie wynikało to z faktu, że jako turystka
przywoziłam pieniądze, być może ukochane dolary, do ich kraju i tam też miałam
je wydać. Opłaca się więc przywdziać szeroki uśmiech, bo, jeśli tym razem nie
on, to ktoś inny z pewnością na jego uprzejmości zarobi. Osobiście chcę
wierzyć, że olbrzymie znaczenie ma też religia tego kraju, która niezrozumiana
i źle kojarzona na zachodzie, u źródła wygląda naprawdę niesamowicie. Podobnie
jak w Tybecie, gdzie buddyzm widać w każdym oddechu, tak w Turcji prawdziwy,
piękny Islam zobaczyć można w każdym geście. Z pewnością opłaci się uroczemu
panu uśmiech i strata tych dziesięciu minut.
Islam nie tylko widać, ale z pewnością słychać w Stambule.
Pięć razy dziennie z meczetu słychać wezwanie na modlitwę, intonowane przez
imama, który z założenia powinien mieć dobry głos (z doświadczenia wiem, że
niestety nie zawsze go ma). Przez minutę słychać Koran wyśpiewywany z
minaretów, głosy i wokalizy się łączą, bo meczetów w Stambule jest tysiące, na
jednej ulicy bywają dwa lub trzy. Ten dźwięk, choć początkowo nieco
przeszkadzał, stał się dla mnie wyznacznikiem pór dnia, nieodłącznym elementem
urody Stambułu, który bez tego byłby lekko mdły... Niepełny... Stambuł bowiem
to także dźwięk.
Dźwięk nie tylko modlitwy, ale przede wszystkim ulicznego
ruchu, który nie kończy się nigdy. Klakson jest tu metodą zawiadomienia „jedzie
się” i nadal, po kılkunastu miesiacach, nie byłam w stanie pojąć, dlaczego
tylko mi ten hałas przeszkadza. Oni z
reguły kompletnie nie zwracają na niego uwagi.
Stambuł oddziałuje też na inne zmysły. Zmysł dotyku
jedwabnych szali i ręcznie robionych lampionów, które są też pożywką dla zmysłu
wzroku. Wzrok najlepiej jednak nakarmić w centrum na Targu Mozaiki czy Targu
Korzennym, gdzie od zapachu, dźwięku i widoku może zakręcić się w głowie.
Stambuł ma kolor szaro-błękitny, jak Błękitny Meczet czy dzielnica Sultanahmet,
jak woda Bosforu na promie z Kadikoy. Szaro-błękitna architektura sprawia, że
Stambuł jest trochę bajkowy, trochę nierealny, trochę zagadkowy i trochę nie z
tego (europejskiego) świata. Tu liczy się człowiek. Człowiek odbijający się
wszystkimi kolorami tęczy na tle szarości ulic i błękitu meczetów. Kobiety w
kolorowych, jedwabnych hidżabach, mężczyźni eleganccy i tacy trochę za
grzeczni. Pamiętam taką sytuację, gdy wsiedliśmy do pociągu na Eminonu, a droga
do domu to jakieś 45 minut. Stania, bo niestety cały pociąg zajęty. Po,
dosłownie, minucie jazdy na stojaka, dostrzegł mnie młody, dwudziestoletni może
chłopak. Wstał ze swojego miejsca, którego, o Europo!, w międzyczasie nikt nie
zajął, podszedł do mnie: „proszę usiąść...” powiedział. Usiadłam z rozwartymi
ze zdziwienia oczami, na moje pytania ale jak to, ale dlaczego, odpowiedziano
mi: „Ponieważ jesteś kobietą i trzeba o Ciebie dbać”. W tym naszym świecie
równouprawnienia na siłę, czyż to nie urocze?
Zmysł
smaku zostawiłam na koniec. Jest to bowiem najtrudniejsze do opisania, no bo
jak przekazać smak? Stambuł cały jest jedzeniem, wszystko dąży do jedzenia,
każda pora dnia wokół tego się kręci. Wstaję rano, by zjeść śniadanie, idę do
pracy, by móc wrócić i zjeść obiad, by później z kolei spożyć kolację. Smaki
Stambułu różnią się jednak znacznie od smaków, które znamy my - Europejczycy, a
zwłaszcza my – Polacy. Bowiem dla Turków nie istnieje pojęcie pośredni. Nie ma
pojęcia „słonawy” – soli sypie się wszędzie do wszystkiego i dużo, pojęcie
„słodkawy” również nie występuje – desery takie jak baklava czy halka tatli
ociekają miodem i cukrem, eklerek ocieka bitą śmietaną i czekoladą,
słodko-kwaśnej szarlotki nie uświadczysz. To samo z pojęciem „ostrawy” - brak. Jeśli coś doprawią, to z reguły tak,
że nie poczuję prawdziwego smaku. A może to właśnie ten prawdziwy smak? Bo
przecież polubiłam turecką kuchnię i naprawdę uważam, że jogurt pasuje do
wszystkiego. Nie do wszystkiego jednak pasuje kromka chleba, za którą łapią z
założenia, bez znaczenia co będą jedli J
Stambuł oddziałuje na wszystkie
zmysły... Odkrywa nawet jeden dodatkowy – zmysł szczęścia. Bo jak tu się nie
uśmiechać, gdy wokół tyle słońca, gdy na każdym rogu ludzie pomagają sobie
nawzajem i nie potrzeba nawet socjalu, bo w obowiązku każdego muzułmanina leży
jałmużna i pomoc bliźniemu. Jak tu się nie uśmiechać, skoro nawet bezdomne psy
biegają szczęśliwe, zdrowe (okolczykowane) i najedzone. Skoro jest to miasto
europejskie o najniższym odsetku przestępstw, a z pewnością z najwyższym
odsetkiem czystej radości życia. Jak tu nie kochać Stambułu?
piątek, 23 listopada 2012
Moving out
Takie to głupie pisać wiersze o tęsknocie za krajem, niczym Mickiewicz na obczyźnie. A jednak... od dwóch lat jestem w rozjazdach, częściej za granicą niż w Polsce i muszę przyznać, że ciężko. Bo nie jest to Londyn, gdzie co krok Polacy, sklepy polskie, knajpy polskie, w domu piękną polską mowę słychać, a w księgarniach polskie książki do kupienia. Turcja jest kompletnie, całkowicie do bólu inna niż Europa. Ciężko oceniać, czy gorsza, czy lepsza, po prostu inna. I brakuje mi kogoś, kto zrozumie, że do pierogów nie pasuje koncentrat pomidorowy, czy jogurt i że nie ma dlaczego, bo to aksjomat. Tego się nie tłumaczy... To się czuje w polskich trzewiach i nie ma nawet, o czym dyskutować. Nie ma polskich książek, nie ma telewizji i człowiek uświadamia sobie, że za plaster twarogu i 100 gram kapusty kiszonej oddałby duszę diabłu. I dociera do mnie, jak bardzo, jak głęboko jestem Polką i jak bardzo tęsknię za tym zniszczonym wojnami i głupią polityką, trochę niepotrzebnie zakompleksionym krajem. Pewnie dlatego bardzo lubię Irinę, Ukrainkę. Mówię do niej po polsku, ona rozumie, mówię pierogi, barszcz, kurwa mać mówię, a ona rozumie. To ważne. I dla mnie i dla niej.
Za tym drzewem,
pod którym pierwszy raz
pękło me serce nastoletnie;
za zapachem mandarynki pod choinką,
kapuśniakiem w listopadzie,
grzybem w lesie,
za przecinkową paplaniną
zatęskniłam...
bo samotność jest dziś bezbarwna
jak woda mineralna
bez gazu
i takiż ma smak
Od dwóch dni mam zapalenie zatok i cierpię straszliwie. Strasznie boli cholerstwo, ale najgorsze, że nie mogę się uczyć, a w poniedziałek mam egzamin na zakończenie kursu. Jak mi się uda zdać, to dostanę certyfikat od pana ministra nawet. Na szczęście mam prywatnego lekarza pod ręką, czymś mnie tam faszeruje i chyba zaczęło pomagać.
Dzisiaj ostatnia noc w mieszkaniu na Fikirtepe, jutro wracam na Pendik. A przy okazji mam zajęcia z włoskiego jutro w domu, a w poniedziałek z angielskiego...
Za tym drzewem,
pod którym pierwszy raz
pękło me serce nastoletnie;
za zapachem mandarynki pod choinką,
kapuśniakiem w listopadzie,
grzybem w lesie,
za przecinkową paplaniną
zatęskniłam...
bo samotność jest dziś bezbarwna
jak woda mineralna
bez gazu
i takiż ma smak
Od dwóch dni mam zapalenie zatok i cierpię straszliwie. Strasznie boli cholerstwo, ale najgorsze, że nie mogę się uczyć, a w poniedziałek mam egzamin na zakończenie kursu. Jak mi się uda zdać, to dostanę certyfikat od pana ministra nawet. Na szczęście mam prywatnego lekarza pod ręką, czymś mnie tam faszeruje i chyba zaczęło pomagać.
Dzisiaj ostatnia noc w mieszkaniu na Fikirtepe, jutro wracam na Pendik. A przy okazji mam zajęcia z włoskiego jutro w domu, a w poniedziałek z angielskiego...
środa, 21 listopada 2012
Podróże
Rozmawiałyśmy dziś o Erasmusie na piątym piętrze, na co jedna z sióstr:
- A co ja bym tam robiła za granicą, w takim Rzymie? Nuda.
A ja myślę sobie, osz matko, pięć miesięcy w Rzymie spędziłam i jeszcze za mało. Kolebka zachodniej cywilizacji. Plac wenecki, Plac Navona, Fontana di Trevi, Schody Hiszpańskie, Koloseum, Forum Romanum, Orto Botanico, Zatybrze do zwiedzenia. Co dzień masa koncertów na świeżym powietrzu do obejrzenia. Opery, teatry, kina. Niedaleko pociągiem Ostia Antica z plażami do poleżenia. Karaoke w irish pubie do pośpiewania. Mnóstwo ludzi z całego świata do poznania. Te wszystkie pizze, makarony, lody, desery do zjedzenia. Dla zakupujących zary, bershki, prady, gucci, dolce gabbany, armani do zaliczenia.
- Ale bym nie wiedziała gdzie iść, jak dojechać i z kim. Ani jedzenia bym nie znała.
Pytam, czy ona gdzieś kiedyś była.
- Nie. Ale dobrze, bo ja nie widzę powodu, żeby z Turcji wyjeżdżać.
I tu ja się patrzę na nią jak na wariatkę, a ona na mnie. No rozumiem, że ktoś może nie mieć czasu lub pieniędzy na podróże. Rozumiem, że można nie lubić obcego jedzenia. Albo tłoku. Albo plażowania. Sama w pewne miejsca pewnie bym nie pojechała, bo pająki, bo niebezpiecznie... No taką dajmy na to Północną Koreę raczej sobie odpuszczę... Ale żeby tak nigdy i nigdzie? Żeby tak w ogóle o podróżach nie marzyć?
Nie wiem, czy to różnice kulturowe, czy co to było, ale sprawiło, że zadaję sobie pytanie: czyżby nie w każdym z nas był podróżnik? Do tej pory myślałam, że to marzenie uniwersalne...
A jak to jest z Wami?
Znalazłam też kilka wierszy z początków pobytu w Rzymie. Aż się łezka w oku kręci :)
rzym1
tu szczęście ma zapach kawy
której nie znoszę
życie zamiera, gdy otwieram oczy
poranki są chłodne
krople deszczu nie wpadają za kołnierz
nie ma bigosu
i wszystko jest nie tak
rozglądam się za lasem
pełnym jeży pigmejskich
oblepiających czerwone ściany
bo tęsknię za ciepłem mięty
spijanej z twych ust
- A co ja bym tam robiła za granicą, w takim Rzymie? Nuda.
A ja myślę sobie, osz matko, pięć miesięcy w Rzymie spędziłam i jeszcze za mało. Kolebka zachodniej cywilizacji. Plac wenecki, Plac Navona, Fontana di Trevi, Schody Hiszpańskie, Koloseum, Forum Romanum, Orto Botanico, Zatybrze do zwiedzenia. Co dzień masa koncertów na świeżym powietrzu do obejrzenia. Opery, teatry, kina. Niedaleko pociągiem Ostia Antica z plażami do poleżenia. Karaoke w irish pubie do pośpiewania. Mnóstwo ludzi z całego świata do poznania. Te wszystkie pizze, makarony, lody, desery do zjedzenia. Dla zakupujących zary, bershki, prady, gucci, dolce gabbany, armani do zaliczenia.
- Ale bym nie wiedziała gdzie iść, jak dojechać i z kim. Ani jedzenia bym nie znała.
Pytam, czy ona gdzieś kiedyś była.
- Nie. Ale dobrze, bo ja nie widzę powodu, żeby z Turcji wyjeżdżać.
I tu ja się patrzę na nią jak na wariatkę, a ona na mnie. No rozumiem, że ktoś może nie mieć czasu lub pieniędzy na podróże. Rozumiem, że można nie lubić obcego jedzenia. Albo tłoku. Albo plażowania. Sama w pewne miejsca pewnie bym nie pojechała, bo pająki, bo niebezpiecznie... No taką dajmy na to Północną Koreę raczej sobie odpuszczę... Ale żeby tak nigdy i nigdzie? Żeby tak w ogóle o podróżach nie marzyć?
Nie wiem, czy to różnice kulturowe, czy co to było, ale sprawiło, że zadaję sobie pytanie: czyżby nie w każdym z nas był podróżnik? Do tej pory myślałam, że to marzenie uniwersalne...
A jak to jest z Wami?
Znalazłam też kilka wierszy z początków pobytu w Rzymie. Aż się łezka w oku kręci :)
rzym1
tu szczęście ma zapach kawy
której nie znoszę
życie zamiera, gdy otwieram oczy
poranki są chłodne
krople deszczu nie wpadają za kołnierz
nie ma bigosu
i wszystko jest nie tak
rozglądam się za lasem
pełnym jeży pigmejskich
oblepiających czerwone ściany
bo tęsknię za ciepłem mięty
spijanej z twych ust
wtorek, 20 listopada 2012
Selam :)
od dwóch dni słucham w kółko jednej piosenki: http://www.youtube.com/watch?v=KRAMNWzfjcg
Bo tak mam po prostu. Intensywnie myślę nad tym jednym zdaniem powtarzanym przez trzy i pół minuty. One day baby we'll be old, oh baby, we'll be old. Think about the stories that we could've told.
Pewnego dnia kochanie będziemy starzy, och kochanie, będziemy starzy. Pomyśl o historiach, które moglibyśmy opowiedzieć.
Tak wiele historii siedzi mi w głowie, a czas tak przecieka przez palce. I nie wiem nawet, kiedy ja tego magistra obroniłam. I wiecie, że z Edhemem jestem już dwa lata? Jak i kiedy to przeleciało nie wiem. Wiem natomiast, że kompletnie bez sensu. Bo niewiele wierszy, felietenów czy czegokolwiek z siebie wyrzuciłam, niewiele książek przeczytałam, niewiele zdjęć zrobiłam.
Myślę sobie, że za łatwo się przyzwyczajam. Mieszkam w Stambule, w mieście, do którego codziennie przybywa masa turystów, nie bez powodu przecież. A ja nie zwiedzam i zdjęć nie robię. I właściwie to nic nie robię. Do szkoły chodzę i na siłownię. Nie tak chcę spędzić ten czas, w związku z tym poniższym daję słowo poprawy. Do lipca obiecuję zwiedzić Stambuł i zrobić masę zdjęć :) I wierszy masę napisać. I może felietonów kilka.
Dostałam również propozycję napisania doktoratu na Uniwersytecie w Urfie, pod warunkiem, że przez rok będę się uczyć arabskiego.
No i wyprowadzam się. Z końcem listopada wracam do Edhema z wielu różnych względów, ale przede wszystkim dlatego, że tego mieszkania tutaj nie lubię.
buziaki
od dwóch dni słucham w kółko jednej piosenki: http://www.youtube.com/watch?v=KRAMNWzfjcg
Bo tak mam po prostu. Intensywnie myślę nad tym jednym zdaniem powtarzanym przez trzy i pół minuty. One day baby we'll be old, oh baby, we'll be old. Think about the stories that we could've told.
Pewnego dnia kochanie będziemy starzy, och kochanie, będziemy starzy. Pomyśl o historiach, które moglibyśmy opowiedzieć.
Tak wiele historii siedzi mi w głowie, a czas tak przecieka przez palce. I nie wiem nawet, kiedy ja tego magistra obroniłam. I wiecie, że z Edhemem jestem już dwa lata? Jak i kiedy to przeleciało nie wiem. Wiem natomiast, że kompletnie bez sensu. Bo niewiele wierszy, felietenów czy czegokolwiek z siebie wyrzuciłam, niewiele książek przeczytałam, niewiele zdjęć zrobiłam.
Myślę sobie, że za łatwo się przyzwyczajam. Mieszkam w Stambule, w mieście, do którego codziennie przybywa masa turystów, nie bez powodu przecież. A ja nie zwiedzam i zdjęć nie robię. I właściwie to nic nie robię. Do szkoły chodzę i na siłownię. Nie tak chcę spędzić ten czas, w związku z tym poniższym daję słowo poprawy. Do lipca obiecuję zwiedzić Stambuł i zrobić masę zdjęć :) I wierszy masę napisać. I może felietonów kilka.
Dostałam również propozycję napisania doktoratu na Uniwersytecie w Urfie, pod warunkiem, że przez rok będę się uczyć arabskiego.
No i wyprowadzam się. Z końcem listopada wracam do Edhema z wielu różnych względów, ale przede wszystkim dlatego, że tego mieszkania tutaj nie lubię.
buziaki
poniedziałek, 19 listopada 2012
The begining
Merhaba!
Z góry oświadczam, że bloga założyłam jedynie w celu poinformowania mojej rodziny i przyjaciół, co się aktualnie u mnie dzieje, zarówno w życiu jak i w głowie :) jednakże zawartość bloga, zarówno teksty jak i zdjęcia są moją własnością. Ich wykorzystanie, bez mojej wiedzy, jest niezgodne z prawem.
Z góry oświadczam, że bloga założyłam jedynie w celu poinformowania mojej rodziny i przyjaciół, co się aktualnie u mnie dzieje, zarówno w życiu jak i w głowie :) jednakże zawartość bloga, zarówno teksty jak i zdjęcia są moją własnością. Ich wykorzystanie, bez mojej wiedzy, jest niezgodne z prawem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)